Siedziałam na klifie i tępo wpatrywałam się w tarczę zachodzącego
słońca. Lekkie podmuchy wiatru rozwiewał moje brązowe loki. Lubiłam przychodzić
w to miejsce, bo było takie spokojne, można było posiedzieć sobie w ciszy z
dala od miejskiej dziczy. Chowałam się tu przed całym światem. To miejsce było
jak moja własna oaza, bo nigdy nie spotkałam tu człowieka.
W pewnym
momencie usłyszałam za sobą cichutkie kroki. Delikatnie obróciłam głowę i
zobaczyłam chłopaka zmierzającego w moją stronę. Miał na sobie czarne rurki z
opuszczonym stanem i śliczną fioletową bluzę z kapturem. Zabawne było to, że
miał założone okulary przeciwsłoneczne, choć słońce niemal całkowicie skryło
się za linia horyzontu. Chyba zauważył, że się na niego patrzę, bo niepewnie
się do mnie uśmiechnął. Lekko zmieszana spuściłam wzrok. Kiedy stał już koło
mnie nieśmiało spytał:
- Cześć, mogę się dosiąść?
- Cześć. Ehmm…. Jasne, jeśli chcesz. – Uśmiechnęłam się do niego
lekko. Że co?! Ja się uśmiecham?? Nie to jest cud świata. Ale trzeba zachować
spokój Susan ogar! Chłopak usiadł koło mnie i zaczął się we mnie wpatrywać. Ja
odrobinę speszona już miałam się odwrócić, ale on wyciągnął rękę w moją stronę
i powiedział:
- Jestem Justin.
- A ja Susan.
- Miło mi, a mógłbym się ciebie coś spytać?
- Hmm.. No dobra.
- wyjaśnij mi, dlaczego tak ładna dziewczyna jak ty siedzi tutaj
sama?
- Po pierwsze nie siedzę tutaj sama, bo ty tu jesteś, a po drugie nie
jestem ładna!
- Hmm.. W tym pierwszym możesz mieć trochę racji. – Nic nie
odpowiedziałam, a on się tylko cicho zaśmiał i zaczął ciągnąć dalej – Ale co do
tego drugiego to się strasznie mylisz. – Te ostatnie słowa niemal wyszeptał mi
do ucha i jednym ruchem zdjął swoje okulary, a wtedy zobaczyłam jego piękne oczy. Miały kolor czekolady. W tym
momencie po mojej głowie chodziły tylko takie myśli „OMG, jakie on ma piękne
oczy, jakie śliczne, a ten kolor…”, ale z rozmyślań wyrwał mnie chichot
Justina. Lekko się zarumieniłam i wydukałam cichutkie:
- Przepraszam – On popatrzył na mnie trochę rozbawiony.
- Nic się nie stało. Wiesz lub nie, ale ja już się do tego przyzwyczaiłem.
– Popatrzyłam na niego zdziwiona i lepiej się mu przyjrzałam. Teraz do mnie
dotarło, że go skądś znam. Chwilę się jeszcze zastanawiałam aż w końcu
postanowiłam po prostu spytać Justina.
- Justin mam do cb maluuuutkie pytanko.
- Dobra wal śmiało. – Powiedział uśmiechając się dopingująco
- Możesz mi powiedzieć skąd cię kojarzę? – Patrzył na mnie z
niedowierzaniem wybałuszając oczy. Ale gdy się ogarnął w końcu przemówił.
- Ty tak na serio?! Nie poznajesz mnie?? – Ja tylko twierdząco kiwnęłam
głową a on zaczął mówić dalej. – Wiesz Susan dla mnie to nowość. Zdajesz sobie
sprawę, że każda dziewczyna na twoim miejscu od razu by się na mnie rzuciła.
Lub zaczęła błagać o różne czasami nawet bardzo dziwne rzeczy.
- Co?! Czemu miałabym się na cb rzucać, błagać czy co tam jeszcze?? – Byłam
kompletnie zdezorientowana.
- Hmm…. Może to ci pomoże? – I zaczął śpiewać.
See I never thought that I could walk through fire
I never thought that I could take the burn
I never had the strength to take it higher
Until I reached the point of no return
I never thought that I could take the burn
I never had the strength to take it higher
Until I reached the point of no return
And there’s just no turning back
When your hearts under attack
Gonna give everything I have
It’s my destiny
I will never say never
I will fight
I will fight till forever!
Make it right
When never you knock me down
I will not stay on the ground.
Pick it up, pick it up, pick it up,
Pick it up up up and never say never.
When your hearts under attack
Gonna give everything I have
It’s my destiny
I will never say never
I will fight
I will fight till forever!
Make it right
When never you knock me down
I will not stay on the ground.
Pick it up, pick it up, pick it up,
Pick it up up up and never say never.
Patrzyłam na niego
wielkimi oczami. Zaczęłam krzyczeć w myślach „O kurwa! Właśnie robię z siebie
idiotkę przed wielką gwiazdą Justinem Bieberem!” Byłam wściekła na siebie, że
od razu się nie skapnęłam. Gdy skończył śpiewać spojrzał na mnie oczekując
jakiejś odpowiedzi. Jak się zorientował że nic nie powiem sam zaczął mówić:
- A teraz panno Susan poznaje mnie pani?
- Oczywiście że tak panie Bieber.
- Wiesz może to dziwnie zabrzmi to co teraz powiem ale to mnie najbardziej
ciekawi. Dlaczego nie piszczysz na mój widok ani nic z tych rzeczy?
- No dobra przyznam się bez bicia że nie jestem twoja wielką fanką.
- Serio? Wytłumaczysz mi dlaczego? Tylko mnie myśl sobie że chcę cię na
siłę zmienić w beliberkę.
- Spokojnie nie pomyślę tak. No to tak. Nie jestem twoja fanką no bo Yyy…
ja nie eee… jestem osobą która słucha przez cały czas piosenek jednego
wykonawcy. Ja słucham wszystkiego po trochę od reggae po rock.
- A słuchałaś kiedyś moich piosenek?
- Szczerze?? To tak bo moja kumpela jakby to delikatnie ująć hmm.. ma świra
na twoim punkcie i byłam i jestem zmuszana do słuchania o tobie 24h.
- A jak ci się najbardziej moja piosenka spodobała jeśli mogę wiedzieć?
- Never Say Never
- Wiesz co jesteś inna niż wszyscy. – Powiedziawszy to do mnie, uśmiechnął
się uroczo.
- Niestety wiem. – Uśmiechnęłam się do niego blado i spuściłam głowę w dół.
Trochę zrobiło mi się smutno bo zawsze różniłam się od innych. Justin podniósł
mój podbródek i powiedział patrząc w oczy:
- Ej mała nie łam się to nic złego być innym. Jeśli cię uraziłem to
przepraszam. Ale ja to mówiłem w pozytywnym sensie.
- Dzięki Justin to miłe.
Wpatrywałam się w niego jak w najpiękniejszy obrazek. Tą piękną chwilę przerwał
mój wibrujący telefon. Powoli wyciągnęłam go z torby i spojrzałam na
wyświetlacz. To był sms od mojego taty. Kliknęłam pokaż i wyskoczyła mi
wiadomość:
„ Gdzie
ty jesteś suko?! Masz 20 minut na dotarcie do domu bo jak nie to inaczej
pogadamy. Tak cię u żądze, że własnej buźki nie poznasz!”
Byłam strasznie przerażona. Justin to chyba zauważył bo przyglądał mi się
przez chwilę i zapytał:
- Coś się stało? Wszystko ok.?
- Ja. . . Ja tak wszystko jest ok. ja muszę już iść. – Poderwałam się z
miejsca i lekko zakręciło mi się w głowie. Czułam jak lecę na ziemię, ale nie
mogłam złapać równowagi. Już prawie leżałam, ale w ostatniej chwili poczułam na
mojej tali silne ręce Justina. Podniosłam głowę do góry i ujrzałam jego twarz
bardzo blisko mojej. Intensywnie się we mnie wpatrywał. Onieśmieliła mnie jego
bliskość. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Byliśmy już coraz bliżej.
Lecz w porę się opamiętałam i szybko powiedziałam:
- Ehm. . . Justin mógłbyś mnie już puścić? – Na dźwięk moich słów aż
podskoczył. Zamrugał gwałtownie i mnie postawił na ziemi. Lekko zawstydzony
powiedział:
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, każdemu może się zdarzyć. – Uśmiechnął się do mnie i
powiedział:
- Dziękuję. – Popatrzyłam na niego zdziwiona
- Ty??? Dziękujesz mi?? Za co?? To ja raczej powinnam tobie dziękować za
to, że mnie złapałeś, bo gdyby nie ty to pewnie leżałabym na ziemi.
- Oj tam, oj tam już nie przesadzaj. Zrobiłem, co należało i nawet się nie
waż dziękować.
- No okeyy. Aha zapomniałabym Juustiin.- Specjalnie przeciągałem każdą
literę jego imienia
- Tak Susan.
- Dziękuję!! – Uśmiechnęłam się do niego triumfalnie
- Oj Susan, Susan już ci mówiłem, że mnie masz, za co dziękować. A tak
właściwie to wiesz, za co ja tobie dziękowałem?
- Szczerze to nie, ale to szczegół.; D
- Dziękowałem za to, że nie rzucasz się jak opętana na mój widok. Nie
piszczysz, krzyczysz i bóg wie, co jeszcze.
- Spoko polecam się na przyszłość, a teraz wybacz ale musze już iść. Cześć!
– zachowałam się trochę dziwnie ale co ja miałam zrobić. Nie mogłam tu zostać.
Muszę wracać do osoby która śmie nazywać siebie „ojcem”. Zaczęłam biec w stronę
mojego domu.
Albo ja
mam jakieś haluny albo ktoś za mną biegnie. Nie zatrzymywałam się tylko biegłam
dalej. Nagle ktoś złapał mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę. Odetchnęłam z
ulga gdy ta osobą okazał się Justin.
- Susan stań na chwilę. Proszę . – wysapał zmęczony Justin
- No dobra ale szybko bo muszę lecieć do domu.
- Ja mam tylko jedno pytanie. Dasz mi swój numer?
- Spoczki, ale…
-ale co?
- Ale pod jednym warunkiem?
- Jakim??
- Masz go nikomu nie dawać?!! Jasne?!
- Tak jest! – Justin zasalutował jak żołnierza, a ja się tylko zaśmiałam i
podał mi swojego iPhona. Szybko wystukałam dobrze znany mi numer i oddała
urządzenie właścicielowi. Rzuciłam krótkie: „Do zobaczenia, może kiedyś” i
biegłam jak najszybciej do domu.
Tak oto jest rozdział pierwszy . ;D Jestem z siebie normalnie dumna. mam
nadzieję że ktoś to wg będzie czytał ;) i z góry przepraszam za błędy, które na
peweno sie pojawiły . ;P
5 kom = nn . ;D